Z drugiej strony, szczególnie dzisiaj, ważny jest powrót do lokalności. I jak zwykle, powodów jest wiele: poczucie przynależności i tożsamości, bez którego ciężko nam na dłuższą metę funkcjonować, ale i względy czysto praktyczne – tylko na poziomie lokalnym można odpowiednio zarządzać rozwojem miejsc i odpowiednio reagować na potrzeby ich mieszkańców. Dlatego właśnie środek ciężkości przesunął się z państw na miasta (oraz gminy i powiaty). Przy silnym dążeniu do podkreślania lokalnej indywidualności, państwo nie może dłużej utrzymać dominującego wpływu na miasta, a jeszcze silniejsza decentralizacja jest najlepszym kierunkiem rozwoju. Jest bowiem szansą na zwiększanie elastyczności miast przy jednoczesnym wyraźnym sprofilowaniu ich charakteru, a w najszczęśliwszych przypadkach – specjalizację.
Postawienie miast w centrum uwagi wiąże się jednak nieodwołalnie ze wzrostem presji konkurencyjnej. Miasto nie znajdujące się dłużej pod parasolem państwa, musi zacząć za wszelką cenę błyszczeć własnym światłem. A to oznacza ni mniej, ni więcej to, że miasto powinno mieć swoją Markę. Silną, wyrazistą, pozytywną, demokratyczną, perspektywiczną. I rozpoznawalną, ponieważ „unknown, unloved” sprawdza się w przypadku miast wyjątkowo mocno. Zagrajmy.
Mówię Berlin, myślisz: …………..
Mówię Nowy Jork, myślisz …………
Londyn, Paryż, Kraków, …
Mówię Warszawa – co myślisz?
A jeśli jeszcze spytałabym, co czujesz?