poniedziałek, 23 lutego 2009

to słowo na m.

Globalizacja. Lokalizacja. Pojęcia doskonale się uzupełniające. Niesamowite możliwości, ale i niesamowite wyzwania z nimi się wiążą. Myślę przede wszystkim o dobrze najcenniejszym, a tak łatwo transportowalnym - wiedzy, idei, również na poziomie jednostek (ostatnio dzięki facebookowi poznałam autora artykułów, które wcześniej wybrałam do mojej pracy magisterskiej; porozmawialiśmy, przysłał mi jeszcze dwa inne). Ze szkoły pamiętam, że postęp i nowe koncepcje przychodziły do nas z reguły z kilkudziesięcioletnim opóźnieniem (no, może oprócz Konstytucji majowej). Tymczasem dzisiaj właśnie wydaje się, że po raz pierwszy w historii jesteśmy całkiem na bieżąco ze sprawami świata. Chociaż powinnam powiedzieć, że nie, nie do końca jesteśmy, ale mamy na to spore szanse – bo żeby to zmienić, powinniśmy pewnie nieco bardziej wyściubić nos ze swojego ogródka (żeby nie powiedzieć „z lokalnego bajorka”). A propos, czy tylko ja mam wrażenie, że w Polsce wyjątkowo łatwo pomijamy kontekst, w jakim nasz kraj działa? Nie chcę tu pisać o konkretnych przykładach, widać je gołym okiem otwierając pierwsze strony gazet. A bez ogólnej świadomości światowych tendencji, problemów, ale i genialnych rozwiązań, pozostaniemy w tyle, a dzieci za 200 lat znowu będą się uczyć, że postęp zawsze nadchodził z zachodu.

Z drugiej strony, szczególnie dzisiaj, ważny jest powrót do lokalności. I jak zwykle, powodów jest wiele: poczucie przynależności i tożsamości, bez którego ciężko nam na dłuższą metę funkcjonować, ale i względy czysto praktyczne – tylko na poziomie lokalnym można odpowiednio zarządzać rozwojem miejsc i odpowiednio reagować na potrzeby ich mieszkańców. Dlatego właśnie środek ciężkości przesunął się z państw na miasta (oraz gminy i powiaty). Przy silnym dążeniu do podkreślania lokalnej indywidualności, państwo nie może dłużej utrzymać dominującego wpływu na miasta, a jeszcze silniejsza decentralizacja jest najlepszym kierunkiem rozwoju. Jest bowiem szansą na zwiększanie elastyczności miast przy jednoczesnym wyraźnym sprofilowaniu ich charakteru, a w najszczęśliwszych przypadkach – specjalizację.

Postawienie miast w centrum uwagi wiąże się jednak nieodwołalnie ze wzrostem presji konkurencyjnej. Miasto nie znajdujące się dłużej pod parasolem państwa, musi zacząć za wszelką cenę błyszczeć własnym światłem. A to oznacza ni mniej, ni więcej to, że miasto powinno mieć swoją Markę. Silną, wyrazistą, pozytywną, demokratyczną, perspektywiczną. I rozpoznawalną, ponieważ „unknown, unloved” sprawdza się w przypadku miast wyjątkowo mocno. Zagrajmy.

Mówię Berlin, myślisz: …………..

Mówię Nowy Jork, myślisz …………

Londyn, Paryż, Kraków, …

Mówię Warszawa – co myślisz?

A jeśli jeszcze spytałabym, co czujesz?